„Nie mam co narzekać”: wywiad z Kamilą Kosek — kobietą chorą na wrodzoną łamliwość kości
Kamila wiele przeszła. Przez długi czas lekarze nie wiedzieli, co jej dolega. Minęło 7 lat zanim postawiono diagnozę: wrodzona łamliwość kości. Choroba, na którą cierpi – rzadka i nieuleczalna — determinuje całe jej życie, staje przyczyną ograniczeń i lęków. Bywały momenty, że bała się przekroczyć próg własnego pokoju. Dziś chętnie udziela wywiadów i marzy o wydaniu tomiku poezji. Kamila zgodziła się na krótką rozmowę, w trakcie której opowiedziała nam o zmaganiach z chorobą i o tym, jak pisarstwo stało się dla niej ostoją.
Natalia Jeziorska: Kamilo, chorujesz na wrodzoną łamliwość kości typu III. Czy mogłabyś wyjaśnić naszym Czytelnikom, na czym polega to schorzenie?
Kamila Kosek: Wrodzona łamliwość kości jest wynikiem zaburzeń w genach odpowiedzialnych za budowę kolagenu. Polega na często samoistnym łamaniu się kości i zbyt długim (6miesięcy) oczekiwaniem na zrost kości. Często w wyniku braku zrostu, tworzą się stawy rzekome, które są bardzo bolesne, wymagają operacyjnego zespolenia przy pomocy — akurat u mnie — drutów śródszpikowych. Choroba powoduje, że kości są też dość plastyczne i powstają liczne deformacje. Jest tak naprawdę 8 typów — ja nie mam najgorzej. Nie jestem tak bardzo pokrzywdzona poprzez deformacje, jak inni, nie mam co narzekać – inni mają naprawdę ciężej. Im większa liczba zniekształceń, tym większa też zależność od otoczenia, bo one sprzyjają ograniczeniom ruchowym. Na szczęście złamania samoistne w bardzo wielu przypadkach kończą się w wieku dorosłym. I tak też było u mnie.
N. J.: Z jakiego typu trudnościami/ograniczeniami zmagasz się w codziennym życiu?
K. K: Fizycznie z barierami architektonicznymi, jednak to, choć ciężkie, już stało się dla mnie pewnego rodzaju normą, z którą muszę żyć. Nie oznacza to oczywiście, że wszelkie bariery architektoniczne nie powinny być likwidowane. To proces bardzo istotny, zmniejszający separację nas od świata — bardziej krzywdzą te ograniczenia lękowe wynikające z szerokiego u nas zjawiska wykluczenia społecznego. W moich czasach nie było klas integracyjnych w szkołach — byłam skazana na nauczanie indywidualne, które choć w momencie trwania wydaje się być komfortem, to w przełożeniu na życie dorosłe odspołecznia i pozostawia w psychice trwały lęk przed grupami. Przyznam się szczerze, że we mnie strach przed społecznością istnieje, choć wiem, że muszę go pokonywać. Bywały niegdyś stany, że nie wychodziłam poza próg własnego pokoju, dziś udało mi się pokazać w mediach (Radio Katowice, Radio Bielsko), miałam także okazję współpracować z osobami publicznymi i sama robić wywiady. Wystąpiłam przed małą publicznością z mikrofonem w ręce. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Jednak wiem, że zaburzenia lękowe nadal są i bywa z nimi trudno. Teraz miałam aktualnie stan “wstrzymania”, z którego ponownie wychodzę.
N. J.: Przez wiele lat lekarze nie wiedzieli na co chorujesz. Jak udało się w końcu postawić diagnozę?
K. K.: Po jednej z operacji, lekarzy z Bielska — Białej zainteresowała konsystencja moich kości. Po tym zabiegu trafiłam do sanatorium w Goczałkowicach Zdroju, tam lekarka skierowała mnie do Centrum Zdrowia Dziecka. Tylko tam wówczas robiono badania, które pozwalały na rozpoznanie tej choroby. Dziś robi to każdy szpital prawie. Miałam wtedy 7 lat.
N. J.: Kto wspiera Cię w walce z chorobą?
K.K.: Z moją chorobą się nie walczy — ona po prostu jest i będzie. Raczej potrzebuję wsparcia i pomocy, a to mi dają rodzina, kolega i koleżanka z którą kiedyś pracowałam będąc wolontariuszem w jednej z warszawskich fundacji. Wbrew pozorom wspiera mnie też moje pisarstwo i moje — nawet niespełnione — zauroczenia mężczyznami, które przechodziłam i przechodzę. Każde z nich jest cenne.
N. J.: Jakiego rodzaju pomocy potrzebują osoby dotknięte wrodzoną łamliwością kości?
K.K: Medycznie — oddziałów ortopedycznych i rehabilitacyjnych, które nie będą się nas bać. Psychicznie — potrzebujemy myślę komfortu, nie spychania nas w kręgi chorych ludzi, których nic nie czeka… Nie mogę mówić tu za innych, ale moje doświadczenia różnie przebiegają.
N. J: Czy otrzymujecie tę pomoc?
K.K: Medycznie sądzę, że nie jest już tak trudno, jak było kiedyś. Natomiast są bariery natury psychicznej i istnieje jeszcze cała masa stereotypowego myślenia, które warto zwalczać, choć bywa trudno.
N. J.: Na czym opiera się terapia Twojej choroby? Czy są nadzieje na podniesienie skuteczności leczenia?
K.K: U dzieci przebiega to już lepiej, są liczne preparaty zapobiegające deformacjom, złamaniom, wiem, że terapia genowa wchodzi za granicą. U dorosłych tylko rehabilitacja z tego co mi wiadomo i jak to mawia mój kolega: odrobina słońca — w metaforycznym i dosłownym tego słowa znaczeniu.
N. J.: Mimo choroby jesteś osobą szalenie aktywną. Piszesz, chcesz wydać tomik poezji. Czy mogłabyś opowiedzieć o tym coś więcej?
K.K.: Nie wiem, czy pisanie można nazwać szaloną aktywnością (śmiech), piszę od dwóch lat. Kiedyś miałam marzenie spotkania pewnej osoby, lecz do tego z niewiadomych częściowo mi przyczyn nie doszło. Została gdzieś nadzieja, lecz nie podejmuję żadnych działań. Realizując cele za pośrednictwem osób trzecich, możemy się naciąć — i tak było jak sądzę w tym przypadku. Ta osoba pozostała moją inspiracją do wielu zmian, które wciąż powstają i myślę, że są pozytywne. Między innymi jest poezja, może troszkę proza, a ostatnio trwała chęć założenia własnej rodziny. Swoje niespełnione marzenie wspominam mile… Dzięki niemu powstały nowe. Z wydaniem wierszy wiążą się koszty niewspółmierne do ewentualnych dochodów ze sprzedaży książki. Poezja jest w odwrocie — nie jest poczytna aktualnie i zrzesza tylko garstkę zainteresowanych pasjonatów.
N. J.: Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? Wiem, że masz wiele marzeń, które chciałabyś zrealizować.
K.K.: Hmmm, chciałabym wrócić do rehabilitacji, którą zaniedbałam pracując cały czas jako wolontariusz (czego nie żałuję), ale chciałabym też mieć kogoś swojego, dla kogo mogłabym szybciej “wstać”. Może kiedyś uda mi się być mamą. Tego nie jestem w stanie przewidzieć i denerwują mnie rady ze strony innych, albo właśnie stwierdzenia, że jestem chora i “nie grozi” mi zakładanie rodziny. Naciski w jedną i w drugą stronę odbierają mi motywację do działań.
N.J.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Z Kamilą Kosek rozmawiała Natalia Jeziorska, redaktor serwisu Genetyczne.pl
Więcej o Kamili Kosek przeczytacie na stronie: www.kamila.slask.pl
Cierpisz na chorobę genetyczną i chciałbyś/abyś opowiedzieć o swoich codziennych zmaganiach naszym Czytelnikom? Napisz na adres: redakcja@genetyczne.pl